środa, 21 lutego 2018

Żydzi w oddziałach Armii Krajowej (1) - Halina Zawadzka "Malina"

Moje badania zbiegły się w czasie z ostatnio nagłośnioną i skomplikowaną sytuacją dotyczącą stosunków polsko-izraelskich. Kwestia poprawnego nazewnictwa niemieckich obozów koncentracyjnych funkcjonujących podczas II wojny światowej na terytorium okupowanej Polski będzie podnoszona niestety jeszcze nie jeden raz. Obok tego jak mantra przez niektóre środowiska przywoływany będzie rzekomy antysemityzm Polaków. Stając po stronie polskiej racji stanu chciałbym przedstawić sylwetki tych Żydów, którzy dzięki Armii Krajowej uniknęli śmierci z rąk niemieckich oprawców.

Pierwszą przedstawicielką religii mojżeszowej, o której chcę Państwu opowiedzieć, jest Halina Zawadzka "Malina". Urodziła się w Końskich, w rodzinie miejscowego dentysty Daniela Hipolita Kona i Leonii z d. Szpitbaum w 1924 r.
   
Jesienią 1942 r. zbiegła z getta w Końskich zanim zostało ono zlikwidowane. Dotarła do Warszawy, gdzie próbowała ukrywać się. Ostatecznie zmuszona była opuścić stolicę. Przez Koluszki i Skarżysko-Kamienną - nie bez przeszkód - dotarła do Starachowic. Od października 1942 r. do wiosny 1943 r. korzystała ze schronienia u polskiej rodziny Słowików w Starachowicach.

Była to rodzina współpracująca z Podobwodem AK Starachowice. Na ich prośbę Halina Zawadzka wzięła w lipcu 1943 r. udział jako łączniczka w nieudanej akcji na inkasenta konsumu zakładu Hermann Goering Werke (Zakładów Starachowickich). Po aresztowaniu głównych wykonawców, z obawy przed jej zatrzymaniem, została przez komendę podobwodu skierowana dla bezpieczeństwa do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej. Był to 1 pluton I Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” pod dowództwem ppor. Euzebiusza Domoradzkiego „Grota”. W swoich wspomnieniach tak opisała okres pobytu w oddziale AK:
Po całym dniu wędrówki w gęstym lesie weszłyśmy pod wieczór na małą polankę. Zaskoczył mnie tam nieoczekiwany widok. Pośrodku otwartej przestrzeni powiewała duża, biało-czerwona flaga, wokół niej siedzieli na trawie młodzi chłopcy. Ogarnęło mnie wzruszenie. Znalazłam się w wolnej Polsce.

Dowódca leśnej grupy, porucznik o pseudonimie „Grot”, był trzydziestoparolatkiem o ruchach i zachowaniu zawodowego wojskowego. Jego oddział składał się z kilkudziesięciu żołnierzy i stanowił jednostkę zgrupowania partyzanckiego AK, dowodzonego przez „Ponurego”.

„Grot” przywitał nas serdecznie. Znał historię nieudanego napadu na inkasenta i spodziewał się mojego przybycia. Po krótkim odpoczynku zaprosił nas na wieczorny posiłek.
[...] Ponieważ ze względu na bezpieczeństwo partyzantów i ich rodzin, w oddziałach leśnych nie używano prawdziwych imion ani nazwisk, musiałam wybrać sobie jakiś pseudonim. Ktoś zaproponował, abym nazywała się Malina, na co bez wahania się zgodziłam. 
Przydzielono mnie do pracy w służbie sanitarnej. Obecnie nie było chorych ani rannych, ale to mogło się zmienić po pierwszej akcji. [...] Od pierwszych dni w obozie byłam szkolona w posługiwaniu się bronią. Łatwo dawałem sobie radę z rozkładaniem i składaniem różnego kalibru rewolwerów i karabinów, ale miałam trudności ze strzelaniem do celu. [...] Lekcji strzelania nie było jednak dużo, bo w obozie brakowało naboi i trzeba było je oszczędzać. „Grot” dał mi w prezencie mały damski pistolet, tzw. czwórkę i trochę naboi. Posiadanie broni dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Przyrzekłam sobie, że użyję jej przeciwko samej sobie, gdyby kiedykolwiek otoczyli nas Niemcy.
Mijały tygodnie. Noce zrobiły się zimne i coraz częściej padał deszcz. Moje ubranie było stale mokre i nie miałam jak go wysuszyć. Zagnieździły się w nim wszy i każdą wolną chwilę zajmowało mi polowanie na te gryzące stworzenia. Głodowałam, kiedy w obozie nie było jedzenia i piłam śmierdzący bimber, kiedy trzęsłam się z zimna.

Kilkakrotnie brałam udział w akcjach, niekiedy w odległych miejscach.
[...] Nie znałam nazw miejscowości, do których nas wysyłano, ani ludzi, u których zjawialiśmy się w nocy. Wiedziałam, że najczęściej były to osoby współpracujące z partyzantką. Niekiedy jednak byli to niemieccy kolaboranci i nasze niespodziewane wizyty stanowiły groźbę lub nawet karę.
Mimo wszystkich trudności i stałego zagrożenia, w jakim żyłam w obozie i podczas wypadów w teren, czułam się tu bezpieczniej niż w Starachowicach. Mały pistolet, który zawsze miałam przy sobie, poprawiał mi samopoczucie.
Jesienią 1943 r. powróciła do Starachowic, gdzie zdołała doczekać wkroczenia Armii Czerwonej. Po zakończeniu działań wojennych zamieszkała w Łodzi. Po 1968 r. wyjechała do Izraela. Swoje przeżycia z okresu II wojny światowej opisała w książce Ucieczka z getta. Lekturę polecam, bo pokazuje w niej różne oblicza Polski, Polaków. Daje przede wszystkim osobiste świadectwo osoby ocalonej z Holokaustu, świadectwo pomocy Polaków dla Żydów.
Na koniec pytanie do Czytelników. Może Państwo posiadają informacje o Żydach walczących w szeregach Armii Krajowej? Będę wdzięczny za wszelkie informacje na ten temat podsyłane bezpośrednio na adres e-mail lub zostawione w komentarzach.
dr Marek Jedynak



________________________
Halina Zawadzka, Ucieczka z getta, Warszawa 2001.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.