niedziela, 22 czerwca 2014

Kadet od "Ponurego"

Każdy, kto bywa rokrocznie na uroczystościach czerwcowych zetknął się z partyzantami od „Ponurego” i „Nurta”. Sam miałem okazję spotkać wielu z nich. Zatrzymać się, porozmawiać, nieraz nawet pożartować. Ale Wykus w czerwcu ma dla mnie „konsystencję” patosu i zamyślenia. Inny charakter ma wrześniowy Marsz Pamięci na Wykusie. Bez oficjalnych formuł, spokojnie. Dobrze,że jest taka formuła spotkań i mam nadzieję, że przetrwa.
To właśnie na I Marszu Pamięci poznałem kpt. Leszka Zahorskiego „Leszka Białego”. Na co dzień zamieszkuje z żoną w pięknym Donatowie, blisko Drawska Pomorskiego, czyli daleko od Wykusu. Pewnie odległość sprawia, że nie pojawiał się dawno na świętokrzyskich zlotach partyzanckich.
Tym bardziej chwała Szczepanowi Mrozowi, że podjął się wtedy zadania ściągnięcia „Leszka” na marsz. To była wspaniała lekcja historii. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że będą kolejne takie spotkania. 
Pewnie każdy z nas oglądał film stylu Jamesa Bonda: szybka akcja, kolejne plenery, strzelaniny, czyli coś co bardzo wciąga. Potem pojawiają się napisy końcowe i śmiejemy się, że była to fajna bajka. 
Tymczasem u Leszka Zahorskiego była to codzienność. Znamy Go ze służby w Zgrupowaniach Partyzanckich AK „Ponury”. Jest to zaledwie wycinek jego życiorysu. Jest przecież przedwojennym kadetem lwowskiej Szkoły Kadetów, obrońcą Lwowa w 1939 r., żołnierzem konspiracji warszawskiej, „wachlarzowcem” z III odcinka, żołnierzem Zgrupowań „Ponurego” i I batalionu 2 pp Leg. AK „Nurta”, a po 1945 r. – oficerem Zrzeszenia WiN, czyli „żołnierzem wyklętym”. Za swoją działalność w WiN skazany był na karę śmierci przez komunistów. Później karę zamieniono na dożywocie i ostatecznie – na pobyt w więzieniu do 1956 r. Robi wrażenie, nieprawdaż? 
Oczywiście, że robi, ale nie na „Leszku Białym”. Jak podkreśla w każdej rozmowie, nie było w tym żadnego bohaterstwa tylko mieszanina obowiązku z młodzieńczą fantazją. Pewnie tak było, ale z dużą dozą skromności. Przecież Virtuti Militari nie przyznawano za młodzieńczą fantazję, a Zahorski otrzymał dwukrotnie ten order. 
I na tym właściwie mógłbym zakończyć ten tekst, bo chyba każdy wie, że mamy do czynienia z bohaterem. Pozostałych odznaczeń nie będę wymieniał, bo łatwiej powiedzieć, których nie otrzymał.
Ciężko napisać w jednym artykule nawet fragment życiorysu. Napiszę więc o tym, jak znalazł się pod rozkazami por. cc. Jana Piwnika „Ponurego”. 
Po likwidacji „Wachlarza”, Leszek, który był na III odcinku, na placówce w Orańczycach, powrócił jako „niespalony” dywersant i konspirator do Warszawy. Wciągnął się w wir konspiracji warszawskiej. Dzięki znajomości z kpt. cc. Alfredem Paczkowskim „Wanią” wkrótce został polecony jako sprawdzony żołnierz do wyjazdu w Góry Świętokrzyskie. Tutaj oddziały partyzanckie tworzył „Ponury”. 14 czerwca 1943 r. zdał na tajnych kompletach maturę, a następnego dnia z grupą warszawiaków wyruszył do lasu. Na postoju na dworcu kolejowym w Radomiu został aresztowany wraz ze strz. Henrykiem Pawliszynem „Heńkiem Dużym” przez niemiecką żandarmerię. Pociąg z kolegami już odjeżdżał. Na szczęście posiadane przez nich dokumenty okazały się bardzo „mocne”. Legalne zatrudnienie, karta urlopowa, karta dająca możliwość poruszania się nocą, a na koniec telefoniczne sprawdzenie w firmie, nie dały Niemcom podstaw do zatrzymania i dwaj przyszli partyzanci mogli jechać następnym pociągiem do Skarżyska-Kamiennej i dalej z przesiadką do Wąchocka. Na peronie w Wąchocku było pusto. Nie mieli żadnego kontaktu do oddziału, a całe miasteczko wyglądało na wyludnione. Okazało się później, że ludzie wystraszeni byli niedawnym atakiem ppor. Euzebiusza Domoradzkiego „Grota” na miejscowy posterunek żandarmerii i ostrą strzelaniną z tym związaną. Na tzw. „czuja” poszli do lasu i po całodziennym błądzeniu nie spotkali nikogo. Postanowili powrócić na dworzec. Zanocowali na stacji. W pewnym momencie zrobiło się nawet gorąco, bo budynek odwiedził patrol „kałmuków” (kolaborujących z Niemcami Rosjan azjatyckiego pochodzenia), ale skończyło się tylko na kontakcie wzrokowym. Na drugi dzień chłopcy znowu ruszyli w las, gdzie po kilku godzinach odnaleźli partyzanckie ubezpieczenia i po chwili znaleźli się przed komendantem „Ponurym”. Okazało się, że koledzy, którzy przyjechali wcześniej, przydzieleni zostali do ppor. cc. Waldemara Szwieca „Robota”, tworząc pluton „warszawski”. Wobec tego Leszek i Henryk zostali wcieleni do drużyny ochronnej „Ponurego”. „Heniek Duży” wobec swoich ciągłych problemów z żołądkiem niedługo pobył w drużynie. Ze względów zdrowotnych powrócił do Warszawy. Prawdopodobnie zginął w 1944 r. podczas powstania warszawskiego. Dla Leszka zaś partyzantka dopiero się zaczynała. 
Co ciekawe, nigdy nie odnalazł się plecak Leszka, który zostawił w pociągu, gdy wychodził na peron w Radomiu. Jak z humorem dziś wspomina Leszek, pewnie zabrał go ze sobą, będący z nimi w przedziale strz. Jerzy Sęk „Świstak”, a że później uznali ich za straconych dla oddziału, to pewnie rzeczy będące w plecaku zostały rozdysponowane wśród kolegów. Do dzisiaj żal mu tylko tomiku z wierszami Adama Asnyka, które miał zamiar czytać wieczorami, po partyzanckich akcjach. 
Takich opowieści jest więcej, np. o „efence” (pistolet FN) i papierośnicy zabranej zastępcy Zdzisława Kołodziejczyka „Tanka” z GL w grudniu 1943 r. w Starym Skoszynie, likwidacji Otto Schultza z Gestapo w Opatowie, o obławach, głodzie, marszu na pomoc walczącej Warszawie w sierpniu 1944 r., o uratowaniu kadry oficerskiej w Czaryżu, o Wigilii partyzanckiej. To są jednak tematyna kolejne artykuły. 
Często do siebie dzwonimy, a każdą rozmowę poniżej godziny uważam za krótką. Oprócz tego oczywiście wymieniamy telefony z życzeniami świątecznymi, a dwa razy w roku telefony z życzeniami specjalnymi. 1 marca – z podziękowaniami za wszystko i 22 czerwca – urodzinowy. Te drugie zresztą, jak to już jest w tradycji, jako członkowie Stowarzyszenia Pamięci „Ponury”–„Nurt” składamy też osobiście. Ostatnimi laty, co roku, w okolicach 22 czerwca jedziemy do Donatowa, gdzie zawsze jesteśmy wspaniale przyjmowani przez panią Irminę, jak i oczywiście Leszka. W tym roku wyjazd będzie szczególny, przecież 90 lat kończy się tylko raz. 
 100 lat Panie Kapitanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.