czwartek, 2 sierpnia 2018

Wieś jako zaplecze oporu wobec Niemców

Od pierwszych dni II wojny światowej polska wieś w sposób całkowicie wymuszony stała się w pełni zaangażowanym uczestnikiem działań zbrojnych i takim pozostała do końca konfliktu. Odegrała ważną rolę w ratowaniu bytu narodu polskiego, a także w pośredniej i bezpośredniej walce o niepodległość Polski. Jak napisał prof. Piotr Matusak, „wieś stała się oparciem dla całokształtu życia narodowego, w tym także politycznego, […] jak i masowej akcji pomocy społecznej oraz powszechnego oporu Polaków. Była też wieś ostoją walki zbrojnej”.

Mieszkańcy prowincji byli świadkami zmagań Wojska Polskiego z atakującymi kraj oddziałami armii III Rzeszy niemieckiej. I chociaż nie posiadali wyposażenia ani uzbrojenia, służyli wsparciem dla polskich żołnierzy. Podczas bitew i potyczek w trakcie wojny obronnej 1939 r. ludność wiejska w pierwszej kolejności udzielała wsparcia aprowizacyjnego dla oddziałów, które zajmowały w pobliżu swe pozycje obronne. Poza obowiązkową pomocą i wynikającą z ustawodawstwa polskiego służebnością materiałową wobec Wojska Polskiego, duża część działań była oddolną inicjatywą społeczeństwa. Chłopi dostarczali stacjonującym w ich okolicy oddziałom polskim żywność. Ponadto informowali o nietypowych sytuacjach, bądź ruchach wojsk nieprzyjacielskich. Udzielali wreszcie kwaterunku dla żołnierzy rzuconych na front. Niejednokrotnie pełnili także funkcje wozaków z własnymi podwodami oraz przewodników po dobrze znanej im okolicy.

Wsparcia dla Wojska Polskiego udzielali także w trakcie bezpośrednich walk. Wiejskie zabudowania niejednokrotnie pełniły funkcję prowizorycznych punktów opatrunkowych dla rannych w boju żołnierzy. To również gospodarze, często na czele z sołtysem bądź proboszczem, podejmowali się przeglądu pobojowisk w poszukiwaniu rannych i poległych. Tym pierwszym udzielano pomocy. Drugich grzebano na miejscowych cmentarzach, zaś odnalezione przy nich nieśmiertelniki ewidencjonowano i przekazywano pod opiekę sołtysom, którzy w wyniku wojennej zawieruchy często byli już jedynymi przedstawicielami władz polskich na danym terenie.

Pod koniec walk w 1939 r. ludność cywilna stała się również depozytariuszem mienia państwowego. Tego typu działania były często spotykane na terenach, gdzie toczyły się duże walki z Niemcami. Szczególnie w lokalnej pamięci Kielecczyzny zapisała się bitwa pod Iłżą, stoczona w dniach 8–9 września 1939 r. przez Grupę Operacyjną gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego z południowego zgrupowania Armii „Prusy” z niemieckim XV Korpusem Zmotoryzowanym gen. Hermanna Hotha.

Penetracji opustoszałego pola walki podjęli się mieszkańcy okolicznych wsi. Dowodzący przegraną bitwą gen. Skwarczyński wydał rozkaz porzucenia ciężkiego sprzętu, taborów, rozproszenia oddziałów i nakazał swoim podwładnym małymi grupami przedzierać się w kierunku Wisły. Żołnierze zakopywali sprawny sprzęt albo niszczyli go w sposób trwały. Broń zatem znajdowano w lasach, powieszoną w konarach i ukrytą w pniach drzew, zatopioną w zbiornikach wodnych. W wielu przypadkach przekazywana była okolicznym gospodarzom. Żołnierze bowiem niechętnie niszczyli sprzęt. Woleli oddać go na przechowanie miejscowej ludności, zobowiązując ją, by wydała depozyt przedstawicielom polskich sił zbrojnych. Poszukiwania broni na dużą skalę zakończyły się wraz z nadejściem zimy 1939/1940 r. Każdy odnaleziony element uzbrojenia został dokładnie oczyszczony i zakonserwowany. Z zabezpieczeniem i naprawami znalezisk również nie było problemów. Wielu mieszkańców wiosek w Górach Świętokrzyskich pracowało do wybuchu II wojny światowej w fabrykach zbrojeniowych w Kielcach, Skarżysku-Kamiennej, Starachowicach i Ostrowcu Świętokrzyskim. Stanowili zaplecze doskonałej kadry rusznikarskiej. Dopiero po właściwym przygotowaniu broń i sprzęt wojenny zdeponowane były w tymczasowych skrytkach w zabudowaniach gospodarczych i okolicznych lasach.

Broń zgromadzona przez ludność wiejską w późniejszym czasie zasiliła grupy dywersyjne powstającego Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. Uzbrojenie trafiło także do oddziałów konspiracji powrześniowej. Oddział Wydzielony Wojska Polskiego mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala” wczesną wiosną 1940 r. zorganizował pododdział spieszony (piechoty). Dołączyli do niego ochotnicy – głównie mieszkańcy wsi, w których wojsko stacjonowało. „Hubal” jednak nie przyjmował nikogo bez broni.

Broń z powrześniowych pobojowisk trafiła także do innych oddziałów konspiracji powrześniowej. Mniej znany zaledwie kilkunastoosobowy Oddział Warszawiaków, zorganizowany w oparciu o placówkę ZWZ w Wąchocku, pozyskał w ten sposób uzbrojenie, które wystarczyłoby do wyposażenia kompanii piechoty.

Również w innych miejscowościach powstały samorzutnie przydomowe warsztaty, w których naprawiano i konserwowano broń. Taką działalność zorganizował m.in. Kazimierz Żołądek w placówce ZWZ–AK krypt. „Kuźnia” w Michniowie. Miejscowi gospodarze gromadzili uzbrojenie i wyposażenie. Swoje magazyny w większości opróżnili w 1943 r. przekazując większość materiałów formującym się wówczas Zgrupowaniom Partyzanckim AK „Ponury”, dowodzonym przez cichociemnego por. Jana Piwnika „Ponurego”.

Struktury konspiracji niepodległościowej mogły jednak liczyć na znacznie więcej niż uzbrojenie ze strony wsi. W styczniu 1943 r. w Komendzie Głównej AK utworzono pion Kierownictwa Dywersji krypt. „Kedyw”. W ciągu kilku miesięcy na terenie całego kraju powstały oddziały dywersyjne i partyzanckie podporządkowane „Kedywowi”. Głównym problemem funkcjonujących w lasach grup zbrojnych było ich zaprowiantowanie i wyżywienie. Na ten cel w AK był przeznaczony odpowiedni budżet. Jednak w sytuacji niedoborów, braku żywności na oficjalnym rynku oraz ciągłego egzekwowania kontyngentów na rzecz niemieckiego okupanta, pozyskanie dużej ilości żywności nie było sprawą prostą. Największy ciężar w tym zakresie spadł na ludność wiejską, która zdecydowała się współpracować z AK i Batalionami Chłopskimi. Dzielono się płodami rolnymi, często ukrywanymi przed Niemcami i odsprzedawano (bądź też oddawano) część zbiorów na potrzeby jednostek Sił Zbrojnych w Kraju.

Gospodarstwa wiejskie służyły również za schronienie dla rannych i chorych żołnierzy. Po III obławie na Zgrupowania Partyzanckie AK „Ponury”, którą Niemcy przeprowadzili w Lasach Siekierzyńskich 28 października 1943 r. okoliczne wsie udzieliły pomocy rannym. Do dworu Olszewskich we Wzdole Rządowym przyniesiona została ciężko ranna w płuca strz. Józefa Wasilewska „Poranek”. Gospodyni z pomocą córek założyła pierwsze opatrunki. Dopiero trzy dni później dotarł do nich lekarz rtm. Witold Poziomski z Suchedniowa. Ten opatrzył rany i zdecydował o przewiezieniu Stefanowskiej do jego siostry zamieszkałej w Ostojowie. Pomocy w transporcie nocą wozem udzielił Mieczysław Wentkowski z Jędrowa. Ranną umieszczono w domu Wandy Łyczkowskiej. Stamtąd pod koniec listopada 1943 r. została ewakuowana do szpitala w Warszawie, dzięki czemu przeżyła wojnę.

Schronienia dla rannych żołnierzy udzielało zdecydowanie więcej osób. Drugim przykładem może być rodzina Jana i Marii Zepów z Wołowa. Zimą 1943/1944 r. służyli swoim domem jako „meliną” m.in. dla chorego kpr. Henryka Fedorowicza „Cichego”, żołnierza 1 plutonu II Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”. Tego typu miejsca opieki moglibyśmy znaleźć niemal w każdej wsi nie tylko na Kielecczyźnie.

Mieszkańcy wsi udzielali schronienia nie tylko pojedynczym żołnierzom. Na okres zimy 1943/1944 działające oddziały partyzanckie zostały rozformowane. Żołnierze, którzy mogli powracali do rodzinnych domów. Ci zaś, którzy byli „spaleni” na znanym im terenie lub nie pochodzili ze Świętokrzyskiego, kierowani byli na „zimowe leża” do zaprzyjaźnionych gospodarzy. Takiego schronienia dla dużej liczby wojska udzielili m.in. mieszkańcy wsi Stara Kuźnica w gm. Końskie. U właściciela kuźni Jana Niewęgłowskiego „Dziadka” mieszkali kilka miesięcy żołnierze dywersji koneckiej.

Również mieszkańcy Gór Świętokrzyskich byli gościnni dla żołnierzy AK. W tym terenie schronienie znalazł sztab Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” oraz żołnierze, którzy z różnych względów zmuszeni byli pozostać w oddziale na czas zimy. Od końca listopada 1943 r. do marca 1944 r. żołnierze kwaterowali po okolicznych wsiach zmieniając co kilka dni miejsce postoju.

Tego typu schronienia udzielały także inne świętokrzyskie miejscowości. Wsie w rejonie Bodzentyna i Doliny Wilkowskiej chroniły żołnierzy Oddziału Dywersji Wojskowej AK „Wybranieccy” pod dowództwem ppor. Mariana Sołtysiaka „Barabasza”. Mieszkańcy Włoszczowskiego opiekowali się żołnierzami oddziału partyzanckiego AK por. Mieczysława Tarchalskiego „Marcina”. Na Sandomierszczyźnie wieś wspierała działający wówczas jeszcze poza Armią Krajową Oddział Partyzancki „Jędrusie” oraz oddział BCh „Lotna Sandomierska” pod dowództwem sierż. Stefana Franaszczuka „Tarzana”.

Duże znaczenie dla wsparcia oporu wobec Niemców miała działalność mieszkańców wsi w zakresie informacyjnym i wywiadowczym. Przede wszystkim ludzie ci znali doskonale swoją okolicę – często żyli z płodów leśnych, wypasali inwentarz żywy na leśnych łąkach lub też pracowali jako robotnicy leśni. To miejscowa ludność jako pierwsza często informowała partyzanckie czujki o ruchach wojsk niemieckich. Wiejska młodzież przenosiła te informacje w sposób szybki i niezauważony. Ponadto w przypadku zagrożenia ze strony Niemców chłopi służyli swoim doświadczeniem i znajomością terenu. Wykorzystywani byli jako przewodnicy, by szybko pokonać trudnodostępne ostępy leśne. W niektórych przypadkach udostępniali także podwody, by przerzucić rannych bądź sprzęt w odległe bezpieczne miejsca.

Również łączność konspiracyjna spoczywała na barkach mieszkańców wsi zaangażowanych w działalność podziemną. Chłopi pracujący w okolicznych miejscowościach pełnili funkcje łączników z okolicznymi placówkami polskiej konspiracji. W swoich domach prowadzili także punkty kontaktowe – tzw. „skrzynki”. Dostarczano tam korespondencję organizacyjną, meldunki, rozkazy, prasę konspiracyjną, ale także ludzi. Niemal w każdej miejscowości znajdował się dom i osoba kontaktowa, która pozwalała odnaleźć stacjonujący w pobliżu oddział partyzancki i wiedziała, w jaki sposób do niego szybko dotrzeć. System łączności służył do kontaktu oddziałów partyzanckich ze strukturami terytorialnymi, do wymiany korespondencji oraz opieki nad przybywającymi do lasu „spalonymi” w miastach konspiratorami, a także do dystrybuowania sprzętu bojowego.

Warto zwrócić uwagę, że mieszkańcy wsi angażowali się w konspirację nie tylko realizując funkcje pomocnicze. Część kadry dowódczej AK i BCh wywodziła się wprost ze wsi, jak na przykład dwaj szefowie „Kedywu” Okręgu Radomsko-Kieleckiego AK. Pierwszym z nich był por. Hipolit Krogulec „Albiński”, „Poldek”, pochodzący z Michniowa. W oparciu o rodzinną wieś zorganizował zaplecze dla struktur dywersyjnych okręgu. Kierownictwo „Kedywu” przejął po nim por. Jan Piwnik „Ponury” z Janowic k. Słupi Nowej. Nigdy nie zapominał o swoim chłopskim pochodzeniu, a jednocześnie nad przywiązanie do wsi przedkładał służbę ojczyźnie, co sam podkreślał w rozmowach z innymi działaczami podziemia.

Nie sposób wymienić wszystkich działań prezentujących postawy ludności wiejskiej jako zaplecza oporu wobec niemieckiego okupanta. Wieś polska podczas II wojny światowej była niekwestionowanym oparciem dla Armii Krajowej nie tylko pod kątem militarnym, ale przede wszystkim w znaczeniu społecznym. Obrona, samopomoc, ochrona dóbr kultury przed grabieżą, a także wyżywienie narodu polskiego były immanentnymi elementami postaw ludności wiejskiej. Za te postawy wieś polska doznała ze strony okupantów licznych represji w postaci pobić, uwięzień, wywózek na przymusowe roboty w III Rzeszy, przesiedleń, zsyłek do obozów pracy przymusowej, obozów koncentracyjnych i miejsc śmierci. Polska wieś zapłaciła najwyższą cenę, ale utrzymała swój narodowy charakter.


_______________________
Artykuł pierwotnie ukazał się w "Kuryerze Kieleckim" 2018, nr 2 (42), s. 3 [dodatku do „Echa Dnia” 11.07.2018 r., nr 158 (12713)].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.