
Pierwszą przedstawicielką religii mojżeszowej, o której chcę Państwu opowiedzieć, jest Halina Zawadzka "Malina". Urodziła się w Końskich, w rodzinie miejscowego dentysty Daniela Hipolita Kona i Leonii z d. Szpitbaum w 1924 r.
Jesienią 1942 r. zbiegła z getta w Końskich zanim zostało ono zlikwidowane. Dotarła do Warszawy, gdzie próbowała ukrywać się. Ostatecznie zmuszona była opuścić stolicę. Przez Koluszki i Skarżysko-Kamienną - nie bez przeszkód - dotarła do Starachowic. Od października 1942 r. do wiosny 1943 r. korzystała ze schronienia u polskiej rodziny Słowików w Starachowicach.
Była to rodzina współpracująca z Podobwodem AK Starachowice. Na ich prośbę Halina Zawadzka wzięła w lipcu 1943 r. udział jako łączniczka w nieudanej akcji na inkasenta konsumu zakładu Hermann Goering Werke (Zakładów Starachowickich). Po aresztowaniu głównych wykonawców, z obawy przed jej zatrzymaniem, została przez komendę podobwodu skierowana dla bezpieczeństwa do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej. Był to 1 pluton I Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” pod dowództwem ppor. Euzebiusza Domoradzkiego „Grota”. W swoich wspomnieniach tak opisała okres pobytu w oddziale AK:
Była to rodzina współpracująca z Podobwodem AK Starachowice. Na ich prośbę Halina Zawadzka wzięła w lipcu 1943 r. udział jako łączniczka w nieudanej akcji na inkasenta konsumu zakładu Hermann Goering Werke (Zakładów Starachowickich). Po aresztowaniu głównych wykonawców, z obawy przed jej zatrzymaniem, została przez komendę podobwodu skierowana dla bezpieczeństwa do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej. Był to 1 pluton I Zgrupowania Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” pod dowództwem ppor. Euzebiusza Domoradzkiego „Grota”. W swoich wspomnieniach tak opisała okres pobytu w oddziale AK:
Po całym dniu wędrówki w gęstym lesie weszłyśmy pod wieczór na małą polankę. Zaskoczył mnie tam nieoczekiwany widok. Pośrodku otwartej przestrzeni powiewała duża, biało-czerwona flaga, wokół niej siedzieli na trawie młodzi chłopcy. Ogarnęło mnie wzruszenie. Znalazłam się w wolnej Polsce.
Dowódca leśnej grupy, porucznik o pseudonimie „Grot”, był trzydziestoparolatkiem o ruchach i zachowaniu zawodowego wojskowego. Jego oddział składał się z kilkudziesięciu żołnierzy i stanowił jednostkę zgrupowania partyzanckiego AK, dowodzonego przez „Ponurego”.
„Grot” przywitał nas serdecznie. Znał historię nieudanego napadu na inkasenta i spodziewał się mojego przybycia. Po krótkim odpoczynku zaprosił nas na wieczorny posiłek. [...] Ponieważ ze względu na bezpieczeństwo partyzantów i ich rodzin, w oddziałach leśnych nie używano prawdziwych imion ani nazwisk, musiałam wybrać sobie jakiś pseudonim. Ktoś zaproponował, abym nazywała się Malina, na co bez wahania się zgodziłam.
Przydzielono mnie do pracy w służbie sanitarnej. Obecnie nie było chorych ani rannych, ale to mogło się zmienić po pierwszej akcji. [...] Od pierwszych dni w obozie byłam szkolona w posługiwaniu się bronią. Łatwo dawałem sobie radę z rozkładaniem i składaniem różnego kalibru rewolwerów i karabinów, ale miałam trudności ze strzelaniem do celu. [...] Lekcji strzelania nie było jednak dużo, bo w obozie brakowało naboi i trzeba było je oszczędzać. „Grot” dał mi w prezencie mały damski pistolet, tzw. czwórkę i trochę naboi. Posiadanie broni dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Przyrzekłam sobie, że użyję jej przeciwko samej sobie, gdyby kiedykolwiek otoczyli nas Niemcy.
Mijały tygodnie. Noce zrobiły się zimne i coraz częściej padał deszcz. Moje ubranie było stale mokre i nie miałam jak go wysuszyć. Zagnieździły się w nim wszy i każdą wolną chwilę zajmowało mi polowanie na te gryzące stworzenia. Głodowałam, kiedy w obozie nie było jedzenia i piłam śmierdzący bimber, kiedy trzęsłam się z zimna.
Kilkakrotnie brałam udział w akcjach, niekiedy w odległych miejscach. [...] Nie znałam nazw miejscowości, do których nas wysyłano, ani ludzi, u których zjawialiśmy się w nocy. Wiedziałam, że najczęściej były to osoby współpracujące z partyzantką. Niekiedy jednak byli to niemieccy kolaboranci i nasze niespodziewane wizyty stanowiły groźbę lub nawet karę.
Mimo wszystkich trudności i stałego zagrożenia, w jakim żyłam w obozie i podczas wypadów w teren, czułam się tu bezpieczniej niż w Starachowicach. Mały pistolet, który zawsze miałam przy sobie, poprawiał mi samopoczucie.Jesienią 1943 r. powróciła do Starachowic, gdzie zdołała doczekać wkroczenia Armii Czerwonej. Po zakończeniu działań wojennych zamieszkała w Łodzi. Po 1968 r. wyjechała do Izraela. Swoje przeżycia z okresu II wojny światowej opisała w książce Ucieczka z getta. Lekturę polecam, bo pokazuje w niej różne oblicza Polski, Polaków. Daje przede wszystkim osobiste świadectwo osoby ocalonej z Holokaustu, świadectwo pomocy Polaków dla Żydów.
Na koniec pytanie do Czytelników. Może Państwo posiadają informacje o Żydach walczących w szeregach Armii Krajowej? Będę wdzięczny za wszelkie informacje na ten temat podsyłane bezpośrednio na adres e-mail lub zostawione w komentarzach.
dr Marek Jedynak
________________________
Halina Zawadzka, Ucieczka z getta, Warszawa 2001.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.