wtorek, 21 lutego 2017

75. rocznica akcji "Bollwerk" w Poznaniu

W nocy z 20 na 21 lutego 1942 r. oddział AK spalił niemieckie magazyny wojskowe w porcie rzecznym w Poznaniu. Straty nieprzyjaciela oszacowano na ponad 1,5 miliona marek. Ogień strawił cały przechowywany w nich towar, w tym dary narodu niemieckiego złożone na apel Adolfa Hitlera o wspieranie armii niemieckiej walczącej na froncie wschodnim. Akcja stała się nawet tematem rozmowy gen. Władysława Andersa z Józefem Stalinem, który wyraził uznanie dla dokonań poznańskich konspiratorów. Niestety większość wykonawców została aresztowana przez Gestapo i stracona.

Magazyny w porcie nadwarciańskim w Poznaniu szczególnego znaczenia nabrały po niemieckiej napaści na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. Składowano w nich zapasy dla Wehrmachtu uwikłanego w walki z Armią Czerwoną, w tym: kilka ton żywności, tekstylia, mundury oraz około pięciu tysięcy kompletów opon do samochodów wojskowych. Zostały tam także zgromadzone dary, jakie mieszkańcy III Rzeszy przekazali swym żołnierzom na wezwanie Adolfa Hitlera. Mowa tutaj o ciepłej odzieży, butach, kocach oraz nartach, które miały umożliwić przetrwanie tęgiej rosyjskiej zimy. Dowództwo Okręgu Poznańskiego Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) posiadało dokładne informację o zawartości magazynów. Duża tutaj zasługa Polaków zatrudnionych w różnych częściach portu. W komendzie okręgu zrodził się śmiały pomysł wykonania akcji zniszczenia magazynów, a tym samym pozbawienia oddziałów Wehrmachtu dużej części tak potrzebnego zaopatrzenia.

Plan uderzenia opracował st. sierż. Michał Garczyk „Kuba”, dowódca Lotnego Oddziału Dywersji Bojowej „Kuba” Wielkopolskiego Kierownictwa Związku Odwetu (ZO). Jego żołnierze mieli stanowić trzon grupy wykonującej zadanie. Przygotowania były już niemal na ukończeniu, gdy pojawił się problem z uzyskaniem zgody na wykonanie akcji. Decyzję musiał bowiem wydać szef ZO w Komendzie Głównej ZWZ w Warszawie. W końcu jeden z kurierów przywiózł informację, że centrala dała zielone światło poznańskim konspiratorom. Jak się później okazało z planowanym uderzeniem duże nadzieje wiązał sam Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gen. Władysław Sikorski. Udana akcja miała stanowić jeden z argumentów w zbliżających się rozmowach z Józefem Stalinem.

Termin uderzenia wyznaczono na noc z 20 na 21 lutego 1942 r., czyli niespełna tydzień po przemianowaniu ZWZ na AK. Późnym wieczorem 20 lutego „Kuba” z 12 podkomendnymi przedostał się na teren portu. Wsparcie grupy uderzeniowej stanowiło pięciu robotników pracujących na co dzień na Wartą, którzy niedawno wstąpili do organizacji. Pod osłoną nocy żołnierze weszli do sześciu magazynów i stworzyli w nich punkty zapalne w celu wzniecenia pożaru. Nie wyglądało to zbyt skomplikowanie. Zgromadzono blisko siebie materiały łatwopalne, w tym: terpentynę, szmaty, papier, słomę itp. Słomę wykorzystano również do przygotowania specjalnych lontów, za pomocą których całość miała zostać podpalona. Należy także wspomnieć o pewnym wybiegu, który miał przekonać niemiecką policję, że pożar wybuchł samoistnie. Na zlecenie podziemia elektryk Henryk Golimowski przerobił piecyk elektryczny montując w nim mechanizm zegarowy, który w ustalonej godzinie miał go włączyć doprowadzając do zapalenia się złożonych koło niego materiałów. Piecyk został wstawiony do jednego z magazynów.

21 lutego około godz. 4 rano lonty zostały podpalone. Wszystko zadziałało bez zarzutu. Pożar objął wszystkie magazyny, a nawet sąsiadujące z nimi budynki. Przybyła na miejsce niemiecka straż pożarna miała bardzo trudne zadanie do wykonania. Sześć jednostek, wspieranych przez jednostkę gaśniczą sił powietrznych pracowało na okrągło. Wody nie szczędzono. Zużyto jej tak dużo, że w końcu niemal całkowicie spadło ciśnienie w sieci wodociągowej i zaczęto czerpać ją przy użyciu pływającej pompy bezpośrednio z Warty. Mimo to magazyny i cały złożony w nich towar doszczętnie spłonęły.

Akcja, którą określono kryptonimem „Bollwerk” (Grobla) była wielkim osiągnięciem polskiego podziemia. O jej wyniku szybko poinformowano Londyn. Od gen. Władysława Andersa o zajściach w okupowanym Poznaniu dowiedział się sam Józef Stalin, który skwitował przekazaną mu informację lapidarnym: „To nieźle”. Także w szeregach poznańskiej AK panowało przekonanie o wielkim sukcesie organizacji. Chwyciła nawet wersja z piecykiem elektrycznym. Takie wnioski wyciągnęli śledczy niemieckiej policji kryminalnej (Kripo). Po ekspertyzie, która wskazywała na winę instalacji elektrycznej, zwolnili około 60 osób aresztowanych w porcie dzień po akcji. Tak to się mogło zakończyć.

Niestety funkcjonariusze poznańskiego Gestapo doszli do zupełnie innych wniosków. Zakrojone na szeroką skalę aresztowania objęły ponad 170 osób związanych z poznańskimi strukturami AK. Wpadli niemal wszyscy uczestnicy akcji. W wyniku postępowania przed niemieckim sądem 12 akowców, w tym Michał Garczyk, zostało skazanych na karę śmierci i powieszonych w więzieniu przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu. Trzej zakończyli żywot w obozach koncentracyjnych. Reszta zatrzymanych przeszła przez okrutne śledztwo z szeregiem wymyślnych tortur.

Na zakończenie warto wspomnieć o jednym z uczestników akcji „Bollwerk”, który nie dotrwał nawet do procesu. Mowa o Antonim Gąsiorowskim „Ślepym Antku”, woźnicy i drobnym handlarzu, który ze względu na świetną znajomość terenów portowych został zwerbowany do AK w połowie stycznia. Gąsiorowski podczas przesłuchania, mimo że miał ręce związane z tyłu doskoczył do jednego z gestapowców i przegryzł mu gardło. Został skatowany na śmierć.

O wydarzeniach sprzed 75 lat przypomina pomnik stojący przy ul. Estkowskiego w Poznaniu, na którym wyryte są nazwiska ofiar niemieckiego odwetu.

--------------
Fot. Łukasz Cyruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.