Jak już wielu z Was wie, na wrzesień Szczepan kręci film upamiętniający postać „Ponurego”. I tak jeździ po Polsce utrwalając wspomnienia o komendancie tych, którzy jeszcze są wśród nas. Tak się złożyło, że Ten, który do powiedzenia ma najwięcej, bo i był najbliżej dowódcy, mieszka na drugim krańcu Polski, w malutkim i spokojniutkim Donatowie. Na tyle daleko, że licznik w samochodzie zamknął nam się w niedzielę wieczorem na 1120 km. Ale do niedzieli to jeszcze mamy daleko...
W podróż wyruszamy w 3 osoby, czyli Szczepan, Robert i ja. W piątek wieczorem wspomniana dwójka melduje się u mnie, w godzinach mocno wieczornych, w Chlewiskach i po krótkiej małej kawce wyruszamy w drogę. Nie ma co tu się rozpisywać na temat podróży po naszych polskich drogach, trasa skróciła się dopiero przy wjeździe na autostradę, gdzie auto Szczepana biło kolejne rekordy prędkości aż do 156 km/h, czemu sam właściciel nie bardzo chciał wierzyć. Może to dlatego,że właśnie spał, a za kierownicą siedziałem ja. Po zjeździe z autostrady, w środku nocy przejeżdżaliśmy przez Gniezno i tak sobie stwierdziliśmy, że warto by zobaczyć katedrę. Robi ona bardzo duże wrażenie, jest znakomicie oświetlona, no po prostu fajny widok. Szczepan robił zdjęcia więc może się jakimś podzieli. Inna sprawa, że widok 3 chłopów przyglądających się katedrze o 2 w nocy może budzić różne skojarzenia. Zresztą jak tam wysiedliśmy z samochodu, to siedząca nieopodal w swoim aucie niczego sobie dziewczyna, szybciutko odpaliła silnik i wykonując na niezłej szybkości ostry skręt, oddaliła się z szybkością światła. Pojawiły się nawet podejrzenia, ze to kochanka jakiegoś miejscowego biskupa bała się rozpoznania, ale koniec końcem tożsamości nam się nie udało ustalić, zresztą nie było to celem naszej wysiadki z auta. Dalsza droga to już przebijanie się przez najpierw wielkopolskie, a później zachodniopomorskie miejscowości i wioseczki, aż ok. godz. 7 meldujemy się w Ostrowicach czyli już tylko 2 km do Donatowa. Tutaj byliśmy umówieni z panią Irminą Zahorską – żoną pana Leszka. Mimo posiadania nawigacji, pan Leszek wyraźnie stwierdził, że nie trafimy. I rzeczywiście, po ujechaniu ok. kilometra, nawigacja stwierdziła, że dalszej drogi brak, a, że przed nami były jeszcze 3 rozjazdy, to mogliśmy tak sobie jeździć w kółko do południa. No, ale my jechaliśmy za panią Irminą i po kilku minutach trafiliśmy do naszego celu podróży. Przeurocze miejsce przy jeziorze, dookoła lasy, a najbliższy sąsiad chyba z kilometr dalej. I to nasze miejsce do spania...
Po serdecznym przywitaniu zasiedliśmy do śniadania, zaczęły się pierwsze pytania i opowieści. A, że przy okazji smacznego jedzenia, było i trochę różnych napojów, to po dwóch godzinach poczuliśmy się trochę zmęczeni. Chyba najbardziej zmęczony był nasz prezes, bo poszedł spać, a ja z Robertem poszliśmy pozwiedzać okolicę. Okolica okazała się tak piękna, że z krótkiego spaceru zrobił się ośmiokilometrowy marsz, no, ale dla takich m.in. swojskich widoków było warto...
Po powrocie zaczęliśmy się przygotowywać do przewidywanych nagrań. Pan Leszek tryskał humorem, zadowolony z odwiedzin, a chwilę później okazało się, że nasz trójka to nie koniec gości na dziś. Otóż przyjechała Renata z mężem i obydwoma synami. Odpoczywała w niedalekiej Ustce i usłyszawszy, że jesteśmy w Donatowie, zjawiła się tam jak chyba mogła najszybciej. Zrobił się taki gwar, że zacząłem się zastanawiać czy to jeszcze spokojny weekend w jeszcze spokojniejszym Donatowie czy też może jakieś przygotowania do rozbicia pociągu urlopowego lub jakiegoś pobliskiego liegenschaftu :-)
Przed rozpoczęciem nagrania usłyszeliśmy sakramentalne: "A niech tam który użyje tylko słowa bohater czy bohaterstwo, to automatycznie kończymy rozmowę". Każdy z nas się uśmiechnął - ot cały "Leszek Biały". Co do nagrań, to zrobiło się tego tyle, na ile pozwoliły 2 komplety akumulatorków, a co się dowiedzieliśmy już poza kamerą to nasze. O Ponurym, Nurcie, plutonie ochronnym, a nawet Łupaszce dowiedzieliśmy się tyle, że starczyłoby na nowe „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, ale już w formie trylogii. O tym, kto się zdziwił, że na wojnie strzelają, kto się przedstawił po wojnie społeczności Oleszna jako „Leszek Biały”, o tym w jaki sposób będący bez broni pan Leszek wszedł w posiadanie udeta Jurka Czerwonki, a w jaki sposób wszedł w posiadanie wałówki z namiotu Nurta. O tym, kto pukał erkaemem do namiotu Ponurego, a kto z żołnierzy dostał medal za zabicie konia. Wiele z tych opowieści miało formę anegdot i żartów, a nawet piosenek, dlatego nie ma tu miejsca na szczegóły. Możecie wierzyć lub nie, ale 10 godzin zleciało jak 10 minut, no ale my wcale nie zamierzaliśmy przestawać słuchać. Po prostu przenieśliśmy się do domu i opowieści zaczęły się od nowa. No, ale kiedyś trzeba było położyć się spać. Szkoda.
Niedziela to już tylko śniadanie i nadszedł czas przygotowania do powrotu. Żal było wyjeżdżać od tych dwojga tak serdecznych i życzliwych starszych ludzi. Mieliśmy wyjechać o 10, później o 10.30, skończyło się na 11. Pan Leszek z Żoną długo nas żegnali jeszcze z okna. Łza sama cisnęła się do oczu, no, ale przed nami było znowu 10 godzin jazdy. I coś czuję, że jeśli Bóg da, to nie będzie ostatnia wizyta u tego „najpogodniejszego z Ponuraków”. Jeszcze raz za wszystko dziękujemy i do zobaczenia.
W drodze powrotnej znowu zahaczyliśmy o Gniezno. Ale to już nie to samo co w środku nocy. Tłok, gorąco i ogólnie nuda. Gdzież tam Gnieznu do Donatowa...
Wspomnienia z wyjazdu bezcenne, ale najtrudniejszego podjął się Szczepan. Otóż z tych kilku godzin nagranych opowieści, ma wybrać do filmu coś ok. 5 minut. Wybrać 5 minut z nagrań pana Leszka? To już chyba Ponury miał łatwiejsze zadanie rozbijając więzienie w Pińsku. Szczepanie, z panem Leszkiem łatwiej już byłoby Ci nakręcić coś w stylu "Klanu". Czekam na ten film z niecierpliwością.
W minioną sobotę spotkałem w Janowicach Michała z TV Starachowice. Kręcił kolejne ujęcia do wspomnianego filmu. Prace intensywnie zakosami posuwają się do przodu! Też czekam na film! :)
OdpowiedzUsuń